Monika Szczygielska, 2012

Po czterech miesiącach jeżdżenia prawie wyłącznie autostopem po Turcji i Iranie, dotarliśmy do Indii i postanowiliśmy zmienić środek transportu. Trochę dla wygody, a trochę dla zaoszczędzenia czasu. Jak na backpackerów i autostopowiczów przystało, spośród kilku dostępnych wybraliśmy opcje podróżowania drugą, tak zwaną generalną klasą. To, co w niej zastaliśmy można jak najbardziej odnieść do znanego hasła reklamującego Indie – incredible; było po prostu nie wiarygodnie. Mieliśmy okazję zdobyć doświadczenie, które pojęciom takim, jak czas, wygoda i przestrzeń nadało całkowicie nowy wymiar.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to niewiarygodna wielkość składów kolejowych i stacji. Podobno właśnie w Indiach znajduje się najdłuższy na świecie peron kolejowy, mierzący ponad 800 metrów. Nic dziwnego, skoro musi pomieścić nawet 17-nasto częściowe składy olbrzymich wagonów i masywnej dieslowej lokomotywy. Często nawet to nie wystarcza dla wszystkich pasażerów, dlatego miejsca są zarezerwowane nawet kilka dni wcześniej, a w przypadku wagonów drugiej klasy, na którą bilety kupuje się przed odjazdem, bez rezerwacji, zajmowanie miejsc odbywa się na zasadzie: „kto pierwszy, ten lepszy”, z pominięciem jakichkolwiek zasad dobrego wychowania i bezpieczeństwa.  
Od wewnątrz wagon generalnej klasy jest przedzielony metalowymi ściankami, które tworzą coś w rodzaju niezamykanych przedziałów z dwiema ławkami skierowanymi ku sobie oraz półkami na bagaże nad każdą z nich. Oprócz tego, po przeciwnej stronie „przedziału” są pojedyncze krzesła, również umieszczone na przeciw siebie. Na końcu znajdują się dwie toalety. Każde z okien w wagonie jest okratowane, ale kraty są na tyle szeroko rozstawione, że bez problemu można przełoży
przez nie rękę w celu np. zakupu jedzenia. Dodatkowo, okna mają przesuwane szyby i drewniane okiennice, zasuwane praktycznie tylko na wypadek chłodu.
Pasażerowie drugiej klasy bez wątpienia stanowią najliczniejsza grupę podróżnych. W przeciwieństwie do liczby przeznaczonych dla nich wagonów, których jest najczęściej cztery (po dwa z przodu i z tylu składu), ale zdarza się, że jest mniej lub nie ma ich w ogóle. Do każdego z tych wagonów praktycznie zawsze chce wejść znacznie więcej osób, niż wskazywałaby liczba miejsc siedzących
i powierzchnia dostępna do stania. Tak, więc pociąg podjeżdża, zapominamy o wszelkich zasadach przyzwoitości i robimy wszystko, żeby dostać się do środka. Dowolnym sposobem.

Pierwszy raz, tuż po przyjeździe do Delhi, widząc scenę wsiadania do wagonu drugiej klasy, myślałam, że coś sie stało. Przy drzwiach kłębiło się kilkanaście osób uczepionych albo pociągu, albo ludzi przed sobą i usiłujących przecisnąć się przez wejście, z którego co jakiś czas z trudem wyłaniał się pasażer kończący swoją podróż. Wsiadanie i wysiadanie przez drzwi o szerokości jednej osoby odbywało się jednocześnie, czego rezultat był łatwy do wyobrażenia. Najczęściej wygrywał silniejszy lub zręczniejszy, któremu udało się przecisnąć między osobą próbującą przedrze się z przeciwnej strony. W tym samym czasie, dwóch mężczyzn za pomocą kamienia zmiażdżyło kłódkę zamykającą sąsiedni wagon bagażowy, uzyskując kilkanaście dodatkowych miejsc. Wtedy dotarło do mnie, że takie są zasady podróżowania w wybranej przez nas klasie. Niezrażeni tym widokiem, kilka dni później powoli zaczęliśmy oswajanie indyjskich kolei.

Człowiek uczy się na błędach. Naszym było przyjście na stację kolejową 20 minut przed odjazdem pociągu, w którym wszystkie siedzące miejsca w drugiej klasie były już zajęte i powoli pojawiał się deficyt podłogi zawalonej przez bagaże i ludzi. Stojąc w przejściu z plecakami pod nogami przejechaliśmy pierwsze trzy godziny na trasie Delhi-Jaipur. W końcu ktoś zlitował się nad niedolą ewidentnie zszokowanych turystów i zrobił miejsce na czteroosobowych ławkach, zajętych przez sześć, z nami siedem osób. Szok dzięki warunkom, w jakich przyszło nam jechać był jak najbardziej autentyczny, chociaż w porównaniu z kolejnymi ?przejażdżkami? były całkiem znośne. Pierwszy raz widziałam, żeby tyle osób mieściło się na jednej ławce, a trzy osoby siedziały na małym krześle, że półki bagażowe były zajęte, bynajmniej nie przez bagaże, ale przez ludzi, siedzących w przejściu, prawie dosłownie pomiędzy nogami stojących.
Aby przetrwać, trzeba było szybko się przyzwyczaić i naśladować wprawionych Hindusów. Sentymenty i rozczulanie się nad strasznymi warunkami, na które skazani są najbiedniejsi podróżni  należało zostawi. Zasady bezpieczeństwa w Indiach mają znacznie większą tolerancję niż w Europie.
W bardziej zatłoczonych pociągach, niektórzy organizowali sobie miejsce do spania, zawieszając nad głowami innych pasażerów koc na wzór hamaku.
Wyczerpując wszystkie możliwości, reszta pasażerów jechała w pozycji stojącej, po wcześniejszym ulokowaniu się z wykorzystaniem nawet najmniejszego skrawka podłogi. Ekstremalnymi przypadkami było podróżowanie na zewnątrz wagonu, stojąc na schodkach i trzymając się poręczy, 2-3 osoby w pozycji stojącej w toalecie. Czasami pojawiała się tez wspomniana opcja wślizgnięcia się do wagonu bagażowego, bez światła, okien, toalety, ale wciąż pożądanego, jako alternatywa do zapełnionego pasażerskiego. Włamanie się było nielegalne, jednak jazda w nim nie stanowiła problemu, dopóki przechowalnia nie była w użyciu.
Pomimo okazji doświadczenia każdego z opisanych miejsc, włącznie ze spaniem na podłodze oraz wielogodzinnym staniu w przejściu, wciąż trudno wyobrazi sobie przeżycia innych podróżnych, z którymi udało się wymieni doświadczenia. Pewna samotnie podróżująca Francuzka znalazła się w pociągu jadącym do Waranasi, gdzie kilka dni później miało odbywa się huczne obchodzenie jednego z hinduistycznych świąt. Według jej opowieści wagony drugiej klasy były zatłoczone do takiego stopnia, że ludzie utworzyli dwa poziomy; ci wyżej – stali na ludziach pod sobą. Na zewnątrz inni zamienili sie w zbitą masę rozłożoną wzdłuż okien wagonu, zasłaniając je i uniemożliwiając tym ze środka jedyną możliwość zakupu jedzenia, czy wody. Wyprawa do toalety przypominała koncertowy crowdsurfing, czyli przemieszczanie się na rękach tłumu, z powodu braku możliwości postawienia nogi gdziekolwiek indziej, niż na innej osobie. Nic dziwnego, że unikano chodzenia do toalety jak najdłużej, pozbawiając się tym samym wody na wiele godzin. Mieszkaniec Kalkuty, z którym rozmawiałam podczas jazdy opowiadał, że przez 18 godzin nie był w toalecie, z powodu zbyt dużego tłoku. Po spędzeniu ponad 20 minut na pokonanie dystansu 10 metrów dzielących mnie od ubikacji i z powrotem, doszłam do wniosku, że ograniczenie picia nie było najgorszym pomysłem.

Przez 5 miesięcy dość częstego korzystania z indyjskich kolei nie spotkaliśmy żadnych innych obcokrajowców, oprócz sytuacji, gdy był to krótkodystansowy pociąg lub gdy składał się tylko z wagonów drugiej klasy. Najwyraźniej nie jest to popularny sposób podróżowania wśród zachodnich turystów nawet, jeśli bilety są kilkakrotnie tańsze niż klasa pierwsza. Wielu lokalnych podróżnych, widząc nas ściśniętych, doradzało przeniesienie zmiany klasy za dopłatą do biletu w wyższej klasie lub pytało jak się tam znaleźliśmy. Jeden urzędnik stwierdził, że przez 30 lat podróżowania w generalnej klasie obcokrajowców nie widział.
Pomimo różnic kulturowych następowała dość szybka integracja z pozostałymi pasażerami, zawsze ciekawymi narodowości i celu podróży. Bardzo często ludzie pomagali w utorowaniu drogi do wyjścia, czy podaniu bagaży lub dawali cenne wskazówki przydatne w kolejnych wyprawach koleją. Czasami mieliśmy okazję by poczęstowani domowym jedzeniem lub przekąskami zakupionymi od dworcowych sprzedawców. Każdy postój na stacji oznaczał możliwość spróbowania lokalnych dań i napojów, czasami niedostępnych w innych częściach kraju, sprzedawanych przez okna wagonu. Łatwiejsze i szybsze było zaopatrywanie się w jedzenie od sprzedawców handlujących wewnątrz pociągu. Dla nas zawsze byli atrakcją podczas długich podróży – okazja do zakupów. Nie zawsze było to jedzenie, zdarzały się też szczoteczki do zębów, latarki, śliniaczki dla dzieci, breloczki, łańcuszki itd. Nas oszołomiła zręczność i precyzja sprzedawców, którzy w niewiarygodnym tłoku i ścisku dzielnie torowali sobie drogę, jednocześnie niosąc na głowach kosze pełne jedzenia, nigdy nie upuszczając nawet okruszka.
Nie zapomnę sceny, gdy sprzedawca popularnej przekąski z grochu i siekanych warzyw (chana) wsiadł do wypełnionego wagonu miotanego wstrząsami, balansując na głowie olbrzymią pełną tacą. Zatrzymał się w połowie drogi, postawił tacę na jednej ugiętej w kolanie nodze, którą oparł o skrawek siedzenia i najspokojniej na świecie zaczął sieka pomidora, potrzebnego do chany. Pomimo warunków, w których na stojąco trudno było zachować równowagę nawet z pustymi rekami, on nie stracił ani odrobiny swojego towaru.

Innymi częstymi „gośćmi” w drugiej klasie byli tzw. hidzra (hijra), czyli mężczyźni przebrani za kobiety, stanowiący w Indiach odrębną grupę społeczną, „trzecia płeć”. Ich zajęciem było wyłudzanie pieniędzy od pasażerów płci męskiej, którzy w większości płacili ze strachu. Czego sie bali, wtedy nie wiedziałam (okazało się, że według wierzeń odmowa zapłaty lub obraza hidzry sprowadzałaby nieszczęście), ale dość komicznie wyglądało, gdy prawie cały wagon mężczyzn dawał pieniądze dwóm, trzem osobom.  Ci, którzy chcieli uniknąć płacenia zasłaniali się gazetami lub pozorowali sen. Czasami nie było do śmiechu, gdy zamiast klaskania, które oznaczało czas dania „jałmużny”, pojawiało się bicie po twarzy, czy kłucie agrafką. Nikt nie reagował, ani nie pomagał ofierze. Każdy odwracał głowę, aby nie stać się następnym celem. Podczas jednej z naszych dłuższych przejażdżek, w ciągu 19 godzin spędzonych w pociągu, 5 razy hidzra zagościli w wagonie. Zbiegiem okoliczności, każda kolejna grupa była bardziej agresywna od poprzedniej.
Wspominając opisywane wydarzenia z perspektywy czasu, nie wiem, czy odważyłabym się wsiąść do drugiej klasy raz jeszcze. Niemniej jednak polecałabym każdemu, kto chce pozna prawdziwe, lokalne oblicze Indii. I wymaga to dużej determinacji oraz wytrwałości fizycznej i psychicznej, zdobyte wspomnienia i doświadczenia rekompensują wszelkie niedogodności. Podróżowanie w generalnej klasie jest też prawdziwą lekcją pokory i cierpliwości. Nikt nigdy nie skarżył się na warunki, wszystko było przyjmowane ze stoickim spokojem, nieznanym wiecznie zabieganym Europejczykom. Chociaż pociągi w Indiach były jedną z najcięższych przepraw w naszej podróży, wspominam je z sentymentem i lekką tęsknotą. Na zawsze zapamiętam ostatnią podróż: kilka dni przed opuszczeniem kraju, po bezproblemowym zajęciu miejsca na półce bagażowej, oglądałam zmagania Hindusa, który próbował w ten sam sposób wejść na przeciwległą półkę. Po kilku bezowocnych próbach, dokładnie poinstruowany przez innego pasażera, z trudem zdołał wgramoli
się na miejsce. Poczułam wtedy nieskrywaną dumę – po pięciu miesiącach zdobywania doświadczenia, zręcznością i umiejętnościami przystosowania się, mogłam dorówna
Hindusom, a nawet ich w tym przewyższy.
Tym akcentem, dla mnie indyjskie koleje zostały jak najbardziej oswojone.