z archiwum DS

Kawa – płynna królowa

               Małe ziarnko kawy gromadzi w sobie słoneczną energię, bogactwo gleby i pieszczotę deszczu. Czas, który dla niego płynie jest potrzebny dla wysłuchania sekretów słońca i deszczowej muzyki – prażone w ogniu oddaje człowiekowi swój skarb.
Z sentymentem chłonę słowa Burnsa Jabeza, szkockiego XIX-wiecznego poety, twórcy tych jakże przeuroczych strof. Podziwiam jego entuzjazm dla napoju, który jest obecnie najpopularniejszym i zarazem – zaryzykuje stwierdzenie – najoryginalniejszym napojem na świecie

Z jeszcze większym sentymentem spozieram w czasy, kiedy kawa pobudzała umysły, rozpraszała rozterki i zgryzoty, dawała w łeb wszelakim urojonym przeszkodom i trudnościom, kiedy myśli filozofów, poetów, pisarzy i artystów mieszały się z jej aromatem w kawiarniach. Przede wszystkim skłaniała do rozmowy, do dzielenia się swoimi marzeniami, otwierała się na człowieka podając mu serdeczną dłoń zaufania. 

               W świecie zatomizowanym, rozczłonkowanym, na taśmie filmowej jakby w przyspieszonym tempie nagranym, kawa pozwala na chwilę czas ten zatrzymać, na długość bajecznie pachnącego espresso, na chwilę krótką, ale intensywną zarazem, pozwala zatopić się w marzeniach lub porozmawiać, o co, niestety dziś tak trudno choć na południu europy nie będziecie zaskoczeni słysząc, że kawa bez rozmowy jest jak wąż pozbawiony jadu.
               Bywa podawana, jako niskokaloryczny cienkusz, jak amerykańska, zmieszana z podwójną ilością wody (nie będę opisywał jej smaku) wylewana na gazety milczków śledzących notowania giełdowe lub jak włoska i na sposób włoski, mocno palona, podawana z należnym jej pietyzmem, zdolna zabić wątpliwości największego kulinarnego dyletanta przy wtórze masy uśmiechniętych krzykaczy z ich wylewnością bliską naiwności.

Kawa przywędrowała do europy w sposób cudowny tak samo jak została odkryta za pomocą cudownie bezmyślnych, wszystkożernych, arabskich kóz. Pasterz o imieniu Kaldi zauważył pewnego dnia – a raczej nocy – kozy biegające jak oszalałe w ciemnościach po spożyciu owoców pewnego krzewu. A że na pustyni niewiele jest rzeczy do posmakowania, sam skosztował tego, czym raczyły się kozy i zaczął po pustyni biegać razem ze swoim stadem. 
Przypuszcza się, że zdarzenie to miało miejsce jakieś 3 tysiące lat temu. 
               Omijając zawiłe historyczne meandry pojawienia się kawy w Europie pragnę wspomnieć o odważnym człowieku, obieżyświacie, poszukiwaczu przygód, znawcy języka tureckiego i tureckiej kultury włączając w to obyczaj picia kawy, który rozpropagował ów napój tak chętnie dziś spożywany nie zawsze w sposób odpowiedni – jak polska kawa w szklance – na taką skalę. 
               A że był to Polak, nawiązanie to tego oryginalnego jegomościa budzi uzasadnienie. Olbrzymią wyobraźnią, podsycaną oczywiście przez kawę i niebanalnym podniebieniem musiał się ten niezwykły człowiek wyróżniać skoro wybrał w nagrodę za zasługi dla ówczesnego cesarza Leopolda I, worki kawy – zostawione w popłochu przez tureckich najeźdźców pod Wiedniem, przegnanych przez naszego króla Jana III Sobieskiego – zamiast ofiarowywanego mu złota. Kulczycki Jerzy Franciszek, carski kurier, w czasie oblężenia Wiednia przenosił meldunki dla naszego króla, czym zyskał sobie uznanie, za które hojnie chciano go wynagrodzić.

Worki kawy w ilości przekraczającej ówczesne wyobrażenie, wzięto za tureckie zboże dla kawalerii, w szczególności dla koni a nie dla kawalerzystów. Jakież było zdziwienie wszystkich, kiedy mogąc w nagrodę wybrać dowolne zdobyczne precjoza Jerzy Franciszek wybrał worki – o czym wtedy nikt nie wiedział – kawy.

Pewnie w skrytości śmiano się z kuriera, któremu wojna pomieszała zmysły by wkrótce zazdrościć otwartej w niedalekiej przyszłości kawiarni pod wdzięczną nazwą „Zur Blaue Flasze” („Pod Błękitną Butelką”) przy ulicy Domgasse, która mieści się przy tej ulicy do dziś. 
Wypada dodać, że był rok 1683 i kawę w tym czasie mielono ręcznie między kamieniami jako, że ręczne młynki ujrzały światło dzienne dopiero w roku 1687. 
Mimo iż pół kilo kawy kosztowało wtedy majątek, nie dziwi fakt, że kawa zyskała ogromną popularność przywożona zapewne z najlepszym jemeńskich plantacji, świeżo mielona przyciągała zniewalającym zapachem największych nawet smakowych daltonistów. 
               Nie sądzę, aby z tamtą kawą mogły się równać obecne, mielone nie dla naszej wygody ale dla zafałszowania jakości, pakowane próżniowo proszki tak chętnie zalewane wrzątkiem do wielkich szklanek. Równie dobrze możemy prowadzić dysputy, czy jakiekolwiek francuskie Bordeaux wytrzyma próbę smaku z polskim winem z jabłek  o delikatnej nucie siarki. (Wino to tylko i wyłącznie produkt z winogron.)
               Kulczyckiemu Jerzemu Franciszkowi zawdzięcza Austria długoletnią tradycję kawiarnianą. Tak chętnie kojarzoną z kawą po wiedeńsku, z rogalikiem w kształcie półksiężyca, symbolem Turcji, wiecznego odradzanie się wiary. Po sukcesie wiedeńskim z każdy następny rokiem kawa zataczała coraz większe kręgi popularności, choć na wejście do naszych małych mieszkań na stałe musiała poczekać jeszcze ponad dwa wieki.
               O popularności jej niech zaświadczą liczby. W 1721 Paryż miał 300 kawiarni, w sto lat później w 1822 roku Warszawa mogła się poszczycić, co prawda sumą zaledwie 122, ale Paryż, już liczbą dwóch tysięcy. Zamożna polska szlachta doceniała smak kawy zatrudniając do jej parzenia odpowiednią służbę, tak zwaną „kawiarkę”. O takiej samej nazwie szukajmy urządzenia – jeśli chcemy domowym sposobem kawie nadać nieco finezji – marki Bialetti najlepiej, aby móc cieszyć się smakiem kawy a nie – proszę wybaczyć – śmierdzącej stali z tanich podróbek, bo o tym iż metal może śmierdzieć pragnę właśnie poinformować. 
               Za idealny napój w XIX wieku uchodziła kawa o czarności węgla, przejrzystości bursztynu, zapachu mokki i gęstości miodowego płynu. Wraz ze wzrostem spożycia kawy rozwija się również produkcja porcelany i fajansu w manufakturach takich jak w Białej Podlaskiej, Żółkwi i Ćmielowie. Doskonały smak kawy wymagał odpowiedniego opakowania, zastąpionego w Polsce w latach już, co prawda powojennych na szklanki z aluminiowymi koszyczkami przenoszącymi znakomicie ciepło parzące nasze palce.
               Najgorszą kawę w życiu piłem na dworcu w jednym z miast w latach 90-tych, w owej szklano- aluminiowej oprawie. Pamiętam fusy wielkości orzechów wpadające do moich ust i wodę z odorem starych rur, która skutecznie pozbawiła mnie ambicji picia kawy w jakimkolwiek innym miejscu niż własny dom na długie lata.
               Choć kawa ma i swoich licznych przeciwników o wiele więcej wydaje się mieć zalet pita z umiarem niż wad. Kofeina i tworzące się z niej w organizmie metabolity – teofilina i teobromina, zwiększają wydzielanie neuromediatorów takich jak: serotonina, adrenalina i norepinefryna, dzięki czemu wywiera silny wpływ pobudzający pracę naszego zacnego mózgowia, ułatwia procesy myślowe, polepsza nastrój, usuwa zmęczenie, utrudnia jednak zasypianie.
Usprawnia również pracę mięśnia sercowego i rozszerza naczynia krwionośne, zwłaszcza serca, mózgu oraz mięśni szkieletowych, zwiększając tym samym ich podatność na wysiłek fizyczny.

Rozszerza również oskrzela ułatwiając oddychanie, działa moczopędne i zwiększa ciepłotę ciała poprzez przyspieszanie przemian metabolicznych.

Pita w małych ilościach pomaga osobom mającym problemy z trawieniem, zmniejsza ryzyko występowania niektórych nowotworów, zachorowania na chorobę Parkinsona, pomaga uniknąć kamieni nerkowych. W połączeniu z cytryną kawa likwiduje bóle migrenowe.
               Kawa to „czarne szczęście” jak pisał John Stainbeck definiując najkrócej jak można jej zalety, a Immanuel Kant, wielki filozof zalecał: „Szukajcie natchnienia i radości życia, bo błyskotliwość myśli i łatwość skojarzeń w brunatnym napoju się budzi”.

Autor: Bareya