Belgrad może nie spodobać się w pierwszej chwili tym, co w podróży poszukują efektownych zabytków i subtelnej estetyki. Kiedyś oprowadzałam po nim znajomego z Wiednia. Po kilku godzinach spaceru wyglądał na zagubionego. Zapytałam czy mu się podoba. „Coś w nim jest, ale to coś bardzo niekonkretnego” – powiedział po chwili zastanowienia. Przyznał, że przyzwyczajony do logicznego uporządkowania przestrzeni, zupełnie stracił orientację w chaotycznym splocie belgradzkich ulic. W Belgradzie niewiele jest tak naprawdę obiektów, które zaczynałyby się i kończyły w określonym miejscu, stanowiąc tym samym odrębną, autonomiczną całość. Chodzenie z mapą i zaliczanie kolejnych zabytków nie ma większego sensu, bo tutaj żaden fragment przestrzeni nie istnieje samoistnie. Nabiera materialnej postaci jedynie w kontekście tego, co go otacza.
Jednym z pierwszych elementów, który wyłania się na tle jednolicie szarego krajobrazu, gdy dojeżdżamy do Belgradu, jest kopuła cerkwi świętego Sawy. To największy kościół prawosławny na Bałkanach i jeden z największych na świecie. Został wzniesiony w miejscu symbolicznym, gdzie w 1595 roku Turcy spalili relikwie świętego Sawy – założyciela autokefalicznego Kościoła serbskiego. Świątynia utrzymana w stylu serbsko-bizantyjskim robi wrażenie swoim ogromem, czysta biel ścian dodaje jej majestatu i transcendencji. Społeczno-polityczne przemiany uniemożliwiały jednak ukończenie budowy. W środku wciąż trwają prace remontowe, które rozpoczęto ponad sto lat temu.
Sto lat to jednak zaledwie ułamek w dziejach tego miasta, którego początki sięgają II wieku przed naszą erą. Chociaż życie płynie tu dynamicznie, niektóre jego elementy sprawiają wrażenie zastygłych w bezruchu, dotkliwie zmęczonych historycznym doświadczeniem. Jednym z takich miejsc jest twierdza na Kalemegdanie. Od najdawniejszych czasów pełniła ona funkcję obronną, a trzeba przyznać, że było przed czym się bronić. Kalemegdan był świadkiem potęgi Imperium Rzymskiego, najazdów barbarzyńskich plemion i średniowiecznych wypraw krzyżowych. Nie miał czasu, by odpocząć po latach niewoli osmańskiej, bo za chwilę musiał zmierzyć się z tym, co przyniosła światu nowożytność. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana twierdza zajmowała istotne miejsce pod względem strategicznym – tuż przy skrzyżowaniu dwóch rzek, Sawy i Dunaju. Jej dawna militarna funkcja zanikła, jednak nadal jest to jeden z najważniejszych obiektów w Belgradzie. Dziś stanowi ulubione miejsce wypoczynku i spotkań towarzyskich. Za dnia Belgradczycy spacerują krętymi ścieżkami parku okalającego twierdzę, starsi ludzie grają w szachy. Gdy zapadnie zmrok, dawne mury obronne przepełniają się grupami studentów, którzy siedzą tam do późnej nocy, piją wino i bawią się przy dźwiękach gitar.
Z przeciwnej strony Sawy migoczą światła nowoczesnej dzielnicy sześciennych blockhouse’ów – Nowego Belgradu. Tuż obok znajduje się z kolei Zemun – najstarsza część miasta, która dawniej stanowiła autonomiczną osadę. Kiedyś rzeka była symboliczną granicą pomiędzy Zachodem a Wschodem, miejscem rytualnego przejścia od cywilizowanej Europy do regionu dzikich Bałkanów. Belgrad znajdował się wówczas pod panowaniem Imperium Osmańskiego, a Zemun stanowił część monarchii Habsburgów. Choć od tego czasu minęło wiele lat, różnice między dzielnicami są widoczne do dziś, przede wszystkim w architekturze. Zemun w porównaniu do chaotycznego centrum miasta jest uporządkowany, pocięty siatką równoległych uliczek, wokół których stoją urocze domki pokryte czerwoną dachówką. Czas zdaje się płynąć tu dużo spokojniej, ciągnąć się opieszale zgodnie z rytmem wyznaczanym przez nurt Dunaju. W jednej z przybrzeżnych knajpek rybackich warto odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. A o zachodzie słońca – wejść na szczyt wieży na wzgórzu Gardoš, skąd rozciąga się malownicza panorama na miasto i okolice.
Rozplanowanie przestrzeni w głównej części Belgradu to tak naprawdę jedna z niewielu pozostałości po tureckiej potędze. Od XVIII wieku Belgrad podlegał stopniowemu procesowi europeizacji i świadectwa otomańskiego panowania powoli znikały z krajobrazu miasta, które zaczęło upodabniać się do stolic państw Zachodu. Podobnie jak w innych krajach bałkańskich, duch orientu zachował się jednak między innymi w lokalnej kuchni. Wciąż pije się tutaj kawę po turecku, a ulubione potrawy to pljeskavica (placek z mielonego mięsa) i čevapi (mielone mięso w postaci rolowanych paluszków), szeroko dostępne także w formie fast foodów. Niemal na każdym rogu znajduje się tu pekara ze świeżymi wypiekami tureckiego pochodzenia. Jednym z ciekawszych miejsc, gdzie można się dziś napić tradycyjnie parzonej kawy jest kafana „?” – najstarsza kawiarnia w mieście, znajdująca się niedaleko Kalemegdanu. Osobliwe imię lokalu narodziło się samoistnie pod koniec XIX wieku, bo ówczesny właściciel… nie miał pomysłu na stosowną nazwę. Wywiesił nad drzwiami szyld ze znakiem zapytania – i tak już zostało.
Belgrad to szare miasto. Szeregi smutnych bloków i obdrapanych kamienic, ożywiane dziś gdzieniegdzie streetartem, to tylko niektóre z pozostałości po długich latach socjalizmu. Chociaż system polityczny się zmieniał, duch tamtych czasów miejscami jest wciąż obecny, i to nie tylko w architekturze. Postać jugosłowiańskiego przywódcy, Josipa Broza Tity, stała się ikoną lokalnej popkultury, a tym samym – turystyczną atrakcją i źródłem zarobków. W Muzeum Historii Jugosławii można kupić koszulki, kubki, plakaty, ołówki i inne gadżety z wizerunkiem przywódcy. Przy wejściu na Kalemegdan spacerowiczów witają stoiska, na których sprzedaje się pozostałości rodzinnych historii: oryginalne przypinki z tamtych czasów, stare pocztówki, elementy garderoby i milionowe banknoty sprzed lat. „Naprawdę chce pan sprzedać zdjęcie swojego brata?” – pytam starszego człowieka, który prezentuje mi podniszczoną czarno-białą fotografię wesołego młodzieńca w mundurze. Jego twarz smutnieje. „Z emerytury 150 euro nie wyżyję” – odpowiada.
Wspomnienie jugosłowiańskiej wspólnoty wciąż żyje w muzyce. W wielu belgradzkich klubach do dziś rozbrzmiewają wielkie jugorockowe hity zespołów takich jak Bijelo Dugme, Idoli czy Električni Orgazam. Słowa piosenek znają wszyscy. Także dla Polaków wiele zasłyszanych tam melodii okaże się znajomych. To za sprawą współpracy między serbskimi a polskimi muzykami, która w 2001 roku zaowocowała powstaniem płyty Yugoton – coverami jugosłowiańskich hitów w wykonaniu artystów takich jak Kazik Staszewski, Kasia Nosowska czy Maciej Maleńczuk.
Dla młodych Serbów muzyka zawsze była sposobem na określanie swojej tożsamości. Podczas wojen jugosłowiańskich stanowiła jedną z niewielu dziedzin życia, które pozwalały oderwać się od wykreowanych przez politykę podziałów. Gdy pod koniec lat 90. rozpoczęły się naloty NATO na Jugosławię, na głównym placu miasta – Trg Republike – odbywały się koncerty muzyki alternatywnej, będące wyrazem sprzeciwu wobec polityki amerykańskiej. Dziś muzyczna alternatywa powstaje w opozycji do komercyjnego turbofolku – połączenia tradycyjnych melodii z dyskotekowym brzmieniem, które wciąż cieszy się tu dużą popularnością.
Wybór opcji muzycznej w Belgradzie jest jednak znacznie szerszy. To niewątpliwie jedno z najbardziej imprezowych miast w Europie. Pośród tamtejszych klubów, pubów i dyskotek każdy miłośnik zabawy znajdzie coś dla siebie. W okresie wakacyjnym szczególną atrakcję stanowią kluby na barkach rozsianych wzdłuż brzegu Sawy. Bardziej kameralna opcja to klubokawiarnie ukryte w mieszkaniach starych kamienic. Ich przytulne aranżacje i ciepła atmosfera sprawiają, że rzeczywiście można poczuć się tam jak w domu. Miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów jest także Skadarlija – urokliwa dzielnica, która w XIX wieku stanowiła ulubione miejsce artystycznej bohemy Belgradu. Dziś wzdłuż wąskiej uliczki ciągną się jedne z najdroższych kawiarni i restauracji, galerie sztuki i sklepy z pamiątkami.
Warto przejść się tamtędy wieczorem, żeby poczuć atmosferę tego miejsca, jednak tym, co spragnieni są zapoznania się ze współczesną belgradzką bohemą, polecałabym inne miejsce, wciąż mało znane wśród turystów. Jest nim Bigz, dawny budynek przemysłowy zbudowany pod koniec lat 30. ubiegłego wieku na Senjaku. Przez wiele lat był ważnym ośrodkiem zatrudnienia dla robotników. Po zamknięciu zakładu w latach 90. jego urbanistyczny design, hale o ogromnej przestrzeni i swoista izolacja od dzielnic mieszkaniowych przyciągnęły tu młodych artystów – muzyków, architektów, grupy cyrkowe i performerskie. Miejscem, które szczególnie warto tam odwiedzić, jest klub znajdujący się na siódmym piętrze budowli – Čekaonica. Pierwsze wrażenie po wejściu do wielkiej, opuszczonej fabryki, pełnej ciemnych korytarzy z metalowymi drzwiami pokrytymi graffiti, może nie być najprzyjemniejsze. Perspektywa przekroczenia progu starej, rozklekotanej windy budzi wątpliwości. Ale warto, bo gdy wjedziemy na samą górę, będziemy mogli usłyszeć na żywo grę miejscowych mistrzów jazzu, a w pogodne wieczory – usiąść przy stoliku na balkonie, z którego roztacza się widok na barwnie oświetlone miasto.
W belgradzkim krajobrazie jest wiele miejsc, które w pierwszej chwili mogą budzić estetyczny niesmak, poczucie zaburzenia pewnej harmonii, której oczekujemy jako zwiedzający. Jeśli nie wyzbędziemy się tego oczekiwania, czeka nas szybkie rozczarowanie. Jedną z pierwszych rzeczy, które zobaczymy w Belgradzie, gdy skierujemy się z dworca kolejowego do centrum, jest zrujnowany budynek Sztabu Generalnego przy ulicy Kneza Miloša. Zapadnięty dach, szeregi pustych okien, ściany wygryzione przez eksplozję – to efekty nalotów NATO z 1999 roku. Jeszcze jedna pamiątka burzliwej historii Bałkanów. Fragment kontekstu, którego znajomość jest nieodzowna, żeby zrozumieć osobliwość Belgradu, a tym samym – umieć poruszać się w jego strukturze. Im głębiej poznamy tło, tym większą wartość dostrzeżemy w tych szarych kamienicach i ich mieszkańcach. Z chaosu pustych faktów zaczną wyłaniać się zarysy kształtów. Ile dni więc potrzeba, żeby poznać to miasto? Zaraz po przyjeździe zapytałam o to znajomego Belgradczyka. „Nie wiem – odpowiedział – Ja mieszkam tu od urodzenia, a mam wrażenie, jakbym codziennie poznawał je od nowa”.
Tekst i zdjęcia: Paulina Matuszewska