W pierwszych latach pobytu w Szwecji planowałam napisać trylogię o mojej emigracji. Plan ten ograniczył się niestety tylko do wymyślenia tytułów. Pierwszą część trylogii zatytułowałam „Ciekawość”. Inny kraj, nowe otoczenie, ludzie, odmienne zwyczaje budzą początkowo zaciekawienie.
Pytań jest wiele. Jak wygląda miasto, w którym przyjdzie mi zamieszkać? Czy ludzie wokół reagują tak jak moi rodacy, czy mają podobne przyzwyczajenia? Co jest inne, a co znajome? Jakie są kody towarzyskie, jedzenie, klimat, natura? Otwarta na nowe wrażenia, po okresie izolacji za żelazną kurtyną, z zaciekawieniem, a nawet głodem chłonęłam nową rzeczywistość. Po okresie ciekawości następuje etap zdziwienia − i taki tytuł chciałam dać drugiej części trylogii. Zdziwienie trwa dłużej, niektórzy przeżywają w tym stanie całe swe emigracyjne życie. Tytuł trzeciej części zmieniał się w miarę upływu czasu. Z przykrością muszę wyznać, że początkowo miał brzmieć „Rozczarowanie”, po czym kolejno ulegał zmianie na „Niechęć”, „Obojętność”, aby przeistoczyć się w „Akceptację”, „Zrozumienie”, a w końcu w „Poczucie bezpieczeństwa” i „Zadowolenie”. Niewykluczone, że nie jest to tytuł ostateczny.
Będąc na etapie zdziwienia, reagowałam na zwyczaj zdejmowania butów po przekroczeniu progu domostwa. Ponieważ wydał mi się rozsądny i higieniczny, wprowadziłam go natychmiast u siebie. Teraz barbarzyństwem wydaje mi się chodzenie w tych samych butach po brudnej ulicy i czystej podłodze. W Szwecji podłogi łatwo utrzymać w nieskazitelnej czystości, ponieważ parkiet jest lakierowany i znosi zmycie wodą. W Polsce, przynajmniej w czasach mojej młodości, podłoga była pastowana, przez to nieco lepka i nie znosiła wilgoci. Była strefą nieczystą, dzieciom zabraniało się tam bawić, aby nie brudziły ubranek i nie narażały się na wszechobecne bakterie. Jedynym ustępstwem na rzecz higieny były sukna z zakurzonego filcu, na których ślizgiem poruszało się po mieszkaniu w czasie wizyty, jeśli była plucha na dworze. Niektórzy gospodarze zabraniali gościom ich używać, a między wierszami można było wyczuć wielkopańską dumę, że służąca posprząta po gościach. W Szwecji rzadko kto ma pomoc domową, więc po domu chodzi się w skarpetkach, co robią nie tylko gospodarze, lecz także goście podczas nieplanowanej wizyty. Idąc w odwiedziny, bierze się ze sobą parę wizytowych pantofli na zmianę. Czystość i porządek panujące zarówno w domach, jak i w miejscach publicznych, też budziły moje zdziwienie. Niestety w miarę upływu lat Szwecja bardzo się pod tym względem zaniedbała i upodobniła tym samym do reszty świata. Gdy jechałam kiedyś z przyjaciółmi z zagranicy bezpośrednio po paradzie Pride,płonęłam ze wstydu, wioząc ich przez zaśmiecony Sztokholm. Tak brudne ulice widziałam tylko w Indiach.
Dziwiła mnie i zachwycała również doskonała jakość wykonania szwedzkich wyrobów, co stanowiło wielki kontrast w porównaniu z ówczesną polską tandetą. Obecnie różnice te nie tylko się zatarły, ale Polska zaczyna przewyższać Szwecję na przykład standardem nowych mieszkań i elegancją ich wystroju. Zaskoczyło mnie też to, że w Szwecji mówiło się ciszej. W autobusie czy metrze nie słyszało się rozmów, a do telefonu ledwie szeptano. Teraz i to się zmieniło. Wprawdzie ludzie jadąc komunikacją miejską, nadal nie rozmawiają ze sobą, ale za to każdy ma przy uchu telefon i te rozmowy potrafią być głośne.
Zaskoczył mnie brak szarmanckiego traktowania kobiet, i to pewnie na ich własne żądanie. Feministki uważają, że podanie płaszcza przez mężczyznę, otwarcie drzwi czy ustąpienie miejsca w autobusie jest uwłaczające dla nowoczesnej, samodzielnej kobiety. Nie ma również zwyczaju podawania ręki na powitanie, co traktowane jest jako zbyt formalne i sztywne. Natomiast ostatnio rozprzestrzenił się zwyczaj rzucania się sobie na szyję, nawet jeśli ludzie ledwie się znają.
Sposób wznoszenia toastu również jest nieco dziwaczny. Należy unieść kieliszek, nie stukając nim o kieliszki współbiesiadników, powiedzieć skål,wychylić łyk, po czym bez uśmiechu powieść wzrokiem po reszcie gości i skinąć każdemu głową, patrząc z powagą w oczy. Ogólnie przyjęty tu zwyczaj wygłaszania mowy przy uroczystych okazjach, na przykład na weselach, dodaje uroczystości splendoru. Brakuje mi tego w Polsce. Osobliwym zwyczajem przy stole jest podawanie sąsiadce masła na specjalnym nożyku, a także dziękowanie gospodyni za jedzenie po zakończonym posiłku, co należy do obowiązku siedzącego obok niej gościa. Pewien Francuz krytykował ten zwyczaj, twierdząc, że byłoby nietaktem chwalić jednorazowo kunszt kulinarny gospodyni, ponieważ za każdym razem raczy gości przysmakami. W Szwecji, na urodzinowych spotkaniach, po odśpiewaniu tradycyjnego odpowiednika „Stu lat”, wiwatuje się na cześć jubilata okrzykiem hurra. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby hurra nie powtarzano aż cztery razy. Ciekawe, że w Danii, podobnie jak w Polsce, wiwatuje się trzykrotnie.
Nieoczekiwanym problemem stał się dla mnie brak smacznego pieczywa. Chleb szwedzki jest słodzony i nie byłam w stanie go polubić. Większość produktów spożywczych jest tu dosładzana, a wywodzi się to z faktu, że przed laty, kiedy Szwecja była krajem ubogim, na cukier mogli sobie pozwolić tylko bogacze. Potem, w miarę bogacenia się kraju, mieszkańców stać już było na ten luksus, a słodzenie potraw podnosiło status rodziny i stało się tradycją. Nawet śledzie przyrządza się tu na słodko i są całkiem niezłe, chociaż nie mogą się równać z tradycyjnym polskim śledzikiem w oleju. Sprawa chleba rozwiązała się po przyłączeniu Szwecji do Unii Europejskiej. Chleb bez cukru stał się popularny, a sklepy zaczęły wypiekać różne jego rodzaje na miejscu, z importowanego surowego ciasta. Możliwość kupienia ciepłej bagietki czy świeżego żytniego chleba praktycznie przez cały dzień poprawiła wyraźnie jakość życia. Najnowszym trendem jest chleb pieczony na zakwasie. Ambitne panie domu próbują same tej sztuki, a piekarnie sprzedają go za bajońskie sumy. Ale jest tak smaczny, że warto się zrujnować.
W pierwszych miesiącach pobytu w Szwecji przeżyłam zabawne nieporozumienie wynikające z różnic językowych. Przy kontrolnym badaniu wzroku zleconym przez pracodawcę, okulista polecił mi, jak to bywa w takich przypadkach, odczytać serię liter na specjalnej tablicy. Test zaczął się od rzędu z najmniejszym drukiem. Kiedy doszłam do litery „o” i odczytałam ją, jak mi się zdawało poprawnie, okulista wskazał na rząd o większej czcionce. Sytuacja powtórzyła się, okulista znów nie był zadowolony i test trwał aż do momentu, kiedy zaczęłam czytać największe litery. Przy literze „o” okulista wpadł w rozpacz. „Przecież to nie jest «o» tylko «u». Masz poważną wadę wzroku na pograniczu całkowitej ślepoty. Nie rozumiem, jak dajesz sobie radę bez okularów” − wykrzyknął sfrustrowany. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że „o” po szwedzku wymawia się jak „u”, natomiast litera „å” to fonetyczne „o”. Nieporozumienie zostało na szczęście wyjaśnione na czas i nie przydzielono mi białej laski i psa przewodnika.
W Szwecji nie stosuje się formy pan czy pani, tylko do wszystkich, bez względu na wiek, nawet zupełnie nieznajomych, zwraca się per ty, za wyjątkiem króla, którego należy tytułować wasza wysokość. Istnieje wprawdzie forma wy, ale uważa się ją za przestarzałą i praktycznie się jej nie używa. Forma ty dla niewtajemniczonego w panujące tu kody towarzyskie rozmówcy może stworzyć poczucie pozornej zażyłości. Zwracanie się do szefa per ty nie oznacza bynajmniej, że jest on twoim przyjacielem i nawet o krok cię do tego nie zbliża. Inaczej jest w języku polskim, gdzie istnieje multum form i niuansów od formalnych poprzez zażyłe i poufałe aż do zdrobniałych i serdecznych. Początkowo trudno mi było zaakceptować szwedzki zwyczaj tykania obcych ludzi, lecz z czasem przywykłam. Ale kiedy zwracam się po polsku do starszej ode mnie rodaczki, stosuję formę pani mimo, że rozmawiając z nią po szwedzku, mówię ty. Obecnie dostrzega się jednak potrzebę powrotu do formy wy, przynajmniej w stosunku do ludzi starszych. W domach opieki młody personel stara się nie zwracać per ty do swoich wiekowych podopiecznych, chyba że na ich własną prośbę.
Bezpośrednio po przyjeździe doświadczyłam od Szwedów wiele pomocy i serdeczności. Panująca opinia, że Szwedzi są zamknięci, zimni i nietowarzyscy wydała mi się wtedy krzywdząca. Ale opiekuńczość i troska znikają w miarę usamodzielniania się i dawania sobie rady w nowej rzeczywistości, a zastępują je inne, mniej szlachetne uczucia: zawiść i lęk przed konkurencją. Uważa się, że Szwedzi to formalni, chłodni i pełni rezerwy introwertycy. Niektórzy twierdzą, że przypominają oni butelkę ketchupu – potrząsa się nią wielokrotnie i nic nie leci, aż nagle tryska cała zawartość. Niestety, po niemal pół wieku życia w tym kraju, nie natrafiłam jeszcze na taką butelkę z ketchupem.
Zastanawiam się, czy lepsza jest zdawkowa uprzejmość, czy jawna, ale szczera niechęć. Wspominam polskie ekspedientki z czasów mojej młodości − lekceważące klienta, pochłonięte rozmową z koleżanką lub zajęte piłowaniem paznokci. Tu sprzedawczyni wita cię uśmiechem i pozdrawia uprzejmym hej, nawet gdy cię widzi po raz dziesiąty tego samego dnia. Jej uśmiech i pozdrowienie są bezosobowe, wyuczone na kursie uprzejmości. Wygodniej jest, gdy wszyscy grzecznie uśmiechają się do siebie, ale czasem tęskni się za szczerym uśmiechem.
Szwedzi są świetnymi organizatorami, planują dokładnie każde przedsięwzięcie, czy to w polityce, czy w życiu prywatnym. Rozdział państwa i Kościoła zaplanowano z wieloletnim wyprzedzeniem i wykonano według planu. Szwedzi trzymają się harmonogramu, dotrzymują terminów i są punktualni. Polakom brak tych cech, ale za to są o niebo lepsi w improwizacji. Szwedzi to ludzie niezwykle subordynowani, posłuszni prawu i przepisom. Niestety przestępczość, zarówno ta kryminalna jak i ekonomiczna, ciągle się nasila i nieoficjalnie przypisuje się to wzrostowi imigracji. W dziewięciomilionowym narodzie jest obecnie około 1,5 miliona obcokrajowców. Szwecja ma jeden z najwyższych podatków progresywnych na świecie. Kiedy znanej pisarce dla dzieci, Astrid Lindgren, zdarzyło się zapłacić 102% podatku, zaprotestowała, pisząc do ministra finansów list w formie bajki. Niefortunny przepis wkrótce po tym zmieniono.
Na zakończenie ciekawostka z ostatniej chwili – stabilna, poważana partia Centrum, w celu zdobycia nowych zwolenników, wysunęła kontrowersyjne propozycje: wprowadzenie wielożeństwa, zniesienie obowiązkowego nauczania w szkole, swobodną, niekontrolowaną imigrację i podatek liniowy. Ostatni postulat ma szansę na poparcie, ale pierwsze trzy, jeśli trafią do ostatecznego programu, sprawią, że po następnych wyborach partia przestanie istnieć. Ale gdyby partia, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wygrała, trzeba będzie emigrować po raz wtóry.
Tekst i zdjęcia Teresa Urban
2020
O autorce
dr Teresa Urban – warszawianka, mikrobiolog, mieszkająca od 1967 roku w Szwecji. Była pracownikiem Państwowego Laboratorium Bakteriologicznego i w laboratorium farmaceutycznym „Apoteksbolaget”. Opublikowała szereg artykułow naukowych i popularnonaukowych z dziedziny mikrobiologii. Autorka wspomnień, nowelek i wierszy, książek: Dino i inne opowiadania (2010), „Moja Jurata” (2011), „Ja i inne małpy” (2012), współautorka antologii o Ani z Zielonego Wzgórza, wydanej przez Uniwersytet w Uppsali w roku 2009 z okazji konferencji poświęconej L.M. Montgomery.