Gwiazdy atramentowego nieba, aktorki ze spalonego teatru i wszystkie nocne widziadła zebrały się nad Dunajem, by swymi szeptami ożywiać cienie minionych dni. Czy były to piękne chwile? Nie. Poszarpane korony drzew opowiadają historie przepasane szkarłatną wstęgą, po której nadal spływają kryształowe łzy.
Nikt nikogo nie zachęca, by pojechać i zobaczyć wschodnią część Chorwacji. Cóż, bo jak ziemie Sriemska ma się do Dalmacji czy Makarskiej? Masz racje myśląc, że nijak.
Ten region, ten zapomniany kąt to skaza na turystycznej mapie – tak się mówi o wschodzie Chorwacji. Chciałabym jednak opowiedzieć historię zasłyszaną nad Dunajem, bo choć drzewa zrzuciły już swoje liście, to purpura ludzkich cierpień nie rozpłynęła się we mgle. Znasz Vukovar? Zgaduję, że to miasto żyje pod hasłami „największa masakra wojenna”, „masakra szpitalna”, „doszczętnie zniszczony”… To wszystko prawda…
Wydarzenia z 1991 roku przyczyniły się do katastrofalnych zniszczeń miasta, które przed wojną było prężnym ośrodkiem kulturalnym i gospodarczym wschodniej części Slawonii. Bratobójcza walka obróciła w pył jeden z ważniejszych portów na Dunaju oraz zapisała na kartach historii zagładę 45 tys. społeczeństwa. Dziś Vukovar przypomina, co najwyżej popękaną butelkę, z której wypłynęło życie…
Za sprawą między federalną armią jugosłowiańską, wspartą serbskimi ochotnikami, a broniącymi miasta oddziałami ochotników i żołnierzy chorwackich, jesień roku 1991 dodała miastu rozgłosu na arenie międzynarodowej. Vukovar był jednym z punktów zapalnych na mapie konfliktu bałkańskiego.
Podczas starć siły nie były wyrównane. Po stronie chorwackiej miasta broniło około 1000 ochotników i żołnierzy. Serbów było kilkakrotnie więcej. Trzymiesięczny ostrzał został zakończony 16 listopada 1991 szturmem dokonanym przez Serbów. Następny dzień przyniósł kapitulację Vukovaru. Toczące się walki przyniosły ponad 7500 ofiar poległych w trakcie zamieszek, głównie cywilów. Część mieszkańców zdołała uciec. Obywatele, którzy pozostali w Vukovarze, po zdobyciu miasta przez Serbów zostali zamordowani i pochowani w masowych grobach. To była wojna bratobójcza, dlatego tak bolesna.
Jednak miasto to ma w swojej historii o wiele większą ranę aniżeli opisane zamieszki. W Vukovarze miała miejsce masakra rannych tamtejszego szpitala. W listopadzie 1991 roku armia jugosłowiańska, paramilitarne czety serbskie wtargnęły do budynku i strzelały wprost do leżących, ciężko rannych ludzi. Ponadto, grupę 225 lżej rannych Chorwatów i przedstawicieli innych narodowości wraz z personelem medycznym przewieziono do miejscowości Ovcara, 5 km na południe od Vukovru. Na miejscu, uprowadzonych bito i torturowano. Nocą z 20 na 21 listopada podzielone na dziesięcio-, dwudziestoosobowe grupy zostały wywiezione przez serbskich żołnierzy w bezludne miejsce, gdzie dokonano mordu.
Jednemu z mężczyzn udało się uciec z jadącej ciężarówki. Dzięki niemu znany jest przebieg wydarzeń. Rok później grób ponad 250 osób odnalazła misja ONZ kierowana przez Tadeusza Mazowieckiego.
Szukając ruin domów, hałd gruzu, odniesiesz porażkę. W Vukovarze niepotrzebne były bomby. Mord dokonywał się w przydomowych ogródkach. Ściany budynków są podziurawione jak sitka. Odremontowane, nowo pomalowane… wyglądają jak makijaż, spod którego przebijają się blizny wojennego okresu dojrzewania.
Druzgoczącym widokiem była dla mnie szkoła. Ściany pomalowane rękami dzieci, kolorowe, stanowiły najsmutniejszy widok. Wesołe światło tych barwnych obrazów było przykryciem dla wojennych ran. Kiedy dowiedziałam się, że w szkole tej nadal odbywają się lekcje, długo rozmyślałam nad losem dzieci. To naprawdę smutny widok. Potem zaczęłam dostrzegać ślady po amunicji wszędzie: na ulicy, na chodnikach, w ścianach, w okiennicach…
Vukovaru strzeże tancerka, która kręci piruety na jednej ceglanej nodze. Niestety i jej spódniczka została poszarpana wojennym wiatrem. To wieża ciśnień zachowana, jako symbol konfliktu. Jej występ niewątpliwie był prapremierą stoczonej bitwy. Dziś Vukovar nazywany jest chorwackim gradom herojem, czyli miastem-bohaterem, i znajduje się na liście narodowych świętości Chorwacji.
To ziemia, która ciągle płacze – po cichutku. Choć był środek lata, a ja spędzałam tam długie dni, ludzi widziałam zaledwie garstkę. W tym naprawdę dużym mieście można jednak odczuć pustkę. Piekarnie, zakłady krawieckie, sklepy przypominają o swoim minionym istnieniu pozostawionymi szyldami i kurzem, który pokrywa klamki. Ludzie zniknęli, zdejmując z siebie mokre i brudne płaszcze, tak jak robi się to w brzydki listopadowy dzień. Smutne jest to, że nie padał deszcz, a ubrania nasiąknęły łzami, które spływały po policzkach mieszkańców Vukovaru.
Miasto nosi na sobie blizny i zmarszczki, które oszpeciły jego urodę. Czasem warto posłuchać, o czym szumią wierzby i spojrzeć na to, co kryją pod sobą liście. Bywa tak, że smutek staje się przyczyną radości, która odwiedza nas, gdy jest pewna tego, że zostanie ugoszczona z należytym szacunkiem. Jednak, by wzeszło słońce, najpierw muszą minąć długie i mgliste godziny zawieszone pod nieboskłonem.
Autor: Diana Diaków
2015